Dzisiaj prezentujemy już piątą legendę o Kazimierzu Wielkim autorstwa Zofii Wiśniewskiej. Tym razem dowiemy sie jak doszło do ufundowania Kościoła w Niepołomicach.
Nasz wspaniały, nieodżałowany król Kazimierz Wielki był władcą uwielbiającym pokój. Wszystkie jego poczynania zmierzały do załatwienia często bardzo trudnych problemów takimi metodami, które potrafiły zażegnać konflikty w zarodku. To naturalnie wymagało wielu wyrzeczeń i mistrzostwa w prowadzeniu polityki krajowej i zagranicznej. Nic więc dziwnego, że musiał znaleźć również czas na odpoczynek, by nabrać sił do dalszych zmagań.
Ucieczką i wypoczynkiem od wielkiej polityki były wyjazdy na łowy do Puszczy Niepołomickiej. Jednakże ten nasz Kaźko lubił pędzić za zwierzyną w dobranej drużynie, w której wszyscy byli mu przyjaźni, mili
i nikt mu źle nie życzył.
Teraz też szczęśliwie się złożyło, bo wyrwał się z królewskiego zamku i jest oto w Puszczy, gdzie każde drzewo wydaje mu się bliskie, znajome drogie. W tej niepołomskiej głuszy zapomina o wszelkich złych chwilach, słucha szumu leśnych olbrzymów i przysparza zapasów ochmistrzowi.
Właśnie zbliżają się do przyborowskiego uroczyska, o którym puszczańscy ludzie opowiadają dziwy-przedziwy. Rzadko sie tutaj pojawia człowiek, bo ciemno tu i straszno, a grzęzawisko wciąga śmiałków, za to zwierzyny ogromne bogactwo, bo ona tutaj czuje się pewnie. Dlatego główny łowczy chciał ucieszyć monarchę i przyprowadził go tu wraz z cała drużyną. Psiarczyki trzymają psy, by je spuścić z uwięzi, gdy zwierz ruszy.
Opowiadano królowi, że tu właśnie w sercu uroczyska wybrał sobie miejsce dla siebie stary pustelnik i żyje w komitywie z leśną bracią, a dzikie zwierzęta nie czynią mu krzywdy. Kazimierz nigdy tego człowieka nie widział i powątpiewał nawet w jego istnienie.
Wiele zwierzyny legło już dzisiaj z rąk monarchy i jego druhów, ale on ciągle jeszcze szukał do zamknięcia dnia jakiegoś nadzwyczajnego okazu. Było już dosyć późno i chyba należało myśleć o powrocie. Zmęczony król zsunął się z wierzchowca i chciał na chwilę usiąść na pniu tuż pod dużym spróchniałym dębem, gdy nagle zatrzeszczały chaszcze i z gąszczu wyłonił sie duży, brunatny niedźwiedź, który stanąwszy na dwóch łapach, natarł na śmiałka. Władca nie był zupełnie przygotowany na takie spotkanie, nie miał nawet lancy, bo zsiadając z konia zrzucił wszystko na ziemię. Był w zasadzie bezbronny i wszystko przemawiało za tym, że za chwilę groźne pazury zatopią się we włosach przeciwnika, gdy nagle ciężki kamień z całą siłą uderzył w łeb dzikiego potwora.
Niedźwiedź zawył straszliwie i upadł z roztrzaskanym łbem u stóp Kazimierza Wielkiego, który z przerażenia nie mógł wydobyć głosu.
Kiedy wróciła mu przytomność umysłu, spojrzał w górę i zobaczył człowieka z długą siwą brodą wychylającego się z dziupli znajdującej się w wypróchniałym dębie.
– Kto ty jesteś człowieku i co tu robisz? – zapytał król.
– Jestem pustelnikiem i przed chwilą uratowałem ci życie. Mieszkam od lat w tym dębie. Puszcza mnie żywi i chroni. Ja zaś modlę się i podziwiam to, co się tutaj dzieje. Podaj mi ten kamień, którym ugodziłem misia. Służy mi za oparcie , gdy chcę usiąść za stół, kiedy sie posilam.
Król wdzięczny za ocalenie życia zapytał starca, co może dla niego zrobić i jak mu się odwdzięczyć. Pustelnik pokręcił przecząco głową.
– Niczego nie potrzebuję, bo jak zaznaczyłem puszcza daje mi wszystko, ale podziękuj temu co jest nade mną, nad tobą i nad całym światem. Pomyśl jak i spłać temu mocarzowi zaciągnięty dług.
To powiedziawszy zniknął w dziupli, a król wdzięczny Niebiosom za ocalenie ufundował kościół w Niepołomicach.