Teatr Artystokracki grą w „Kapsle” przeniósł nas w lata osiemdziesiąte

W niedzielę 2 czerwca miała miejsce oficjalna premiera nowej sztuki Teatru Artystokrackiego. W „Kapsalach” przenieśliśmy się do lat osiemdziesiątych. Szarych, skromnych, biednych, ale z silniejszymi więzami społecznymi.   

 

To było powszechne zjawisko. W ciepłe majowe  i siłą rozpędu także czerwcowe  dni, dzieci na podwórkach pstryknięciem palców przesuwały kapsle. Oklejone kolorowymi flagami symbolizowały kolarzy Wyścigu Pokoju, których podziwiały w czarno-białych zazwyczaj telewizorach. Trasy budowano na chodnikach albo w piaskownicach. Mijały godziny zanim kolorowy, barwny peleton mijał metę. Inny flesz pamięci: dziewczynki godzinami skaczące „w gumę”. Wieczorne kopanie piłki na piaskowych boiskach z bramkami zrobionymi ze znalezionych kamieni. Szarzyzna, puste półki w sklepach, kolejki, Pewex, plakaty z Brucem Lee. Paczki z Zachodu z kawą, słodyczami,  kolorową, niespotykaną wcześniej świeżością. Kilka zaledwie wspomnień…

Teatr Artystokracki przeniósł nas w lata osiemdziesiąte. „Kapsle” to symbol dzieciństwa spędzonego na osiedlu blokowisk. W sztuce wyreżyserowanej przez Bernarda Szczawińskiego, do której też napisał scenariusz, znajdziemy  obrazy które zapamiętał z dzieciństwa – czas spędzany na podwórkach, rodzinne oglądanie telewizji, osiedlowych sprzedawców pirackich kaset wideo, ważnych towarzyszy, innego świata w Peweksie. Ale pośród tego szarego, siermiężnego świata, koloryzowanego plakatami, tandetnym wystrojem mieszkań (co świetnie oddawały rekwizyty w sztuce), czy sprzedawanymi zza pazuchy marzeniami o lepszym życiu (dolarami, pisemkami, kasetami), pozostawały silne relacje nie tylko rodzinne, ale i sąsiedzkie.  Wpleciona w wydarzenia bohaterka z „naszych” czasów obserwuje ze zdziwieniem rzeczywistość tak niekompatybilną i tak „analogową”. „Kapsle” to podróż w czasie, ale nie tylko aby przyjrzeć się zebranym w pocie czoła rekwizytom, ale żeby przejrzeć się w swoim dzieciństwie, młodości, w swoich marzeniach, aspiracjach, dziecinnej beztrosce i zadać pytanie o hierarchię wartości – wtedy i dziś.

W spektaklu dużą rolę odegrały efekty dźwiękowe. Aktorom towarzyszyły utwory muzyczne (być może czasem zbyt długie), które wypełniały przestrzeń międzyblokową tamtych czasów. Słyszeliśmy miedzy innymi Sabrinę czy też muzykę Vangelisa (zabrakło mi motywu z serialu Zulus Czaka, który za sprawą sąsiada utkwił mi mocno w dziecięcej pamięci). Nie sposób nie wspomnieć też starannie dobranych strojach. Oczywiście dzisiaj ciężko znaleźć ubrania, których faktura, materiał nawiązywałby do początku lub połowy lat osiemdziesiątych. Niemniej jednak na scenie pojawiają się postaci ucharakteryzowane na przedostatnią dekadę XX wieku. Mamy więc charakterystyczne dresy, dekatyzowane jeansy i kurtki oraz wszechobecne wówczas sweterki.

Czas spędzony na „Kapslach” nie był czasem straconym. Teatr Artystokracki jeszcze dwukrotnie zaprezentuje sztukę: 15 i 16 czerwca. Kto jeszcze jej nie widział, niech nadrobi zaległości, bo warto.