Jeszcze nie wieczór

Grupa zaawansowanych wiekowo pensjonariuszy Domu Aktora Weterana, z jego codziennością trywialnych wydarzeń, postanawia wystawić „Fausta” J. W. Goethego. Tym pomysłem zaraża ich aktor po przejściach; niespokojny duch, który nagle pojawia się w ich spokojnym życiu oraz dwójka młodych.

Jan Nowicki w „Jeszcze nie wieczór”, debiutanckiej fabule Jacka Bławuta gra tak jakby siebie. Jerzy to wielki aktor, „Wielki Szu”, podsiwiały playboy. Wycieńczony życiem, kolejnymi imprezami i romansami, trafia do Domu Aktora Weterana.

Znajduje tu swoją dawną miłość, starych znajomych ze sceny. Początkowo mierzi go nowe miejsce, w którym wszystko dzieje się jakby wolniej, gdzie każdy żyje w jakby własnym świecie. Jedni są po kilku zawałach, inni cierpią na Parkinsona. Ktoś marzy, że jest ciągle na scenie, a ktoś inny poświęca się całkowicie opiece nad swoim schorowanym partnerem. Oto starość jakiej w polskim kinie się nie ogląda – starość nie radość. Bławut, jak wytrawny dokumentalista, pokazuje, co się dzieje z człowiekiem, który powoli traci kontakt ze swoim językiem, słabną mu zmysły, ma coraz większe luki we wspomnieniach i nie dające się pokonać problemy z zapamiętywaniem. Autor „Wojownika” nie ucieka kamerą od pożółkłego i pomaszczonego starczego ciała, ale nie dlatego, że fascynuje go turpizm. Nic z tych rzeczy. Stary człowiek, mimo całej swojej fizycznej słabości i ograniczeń, różni się tylko tym od człowieka w sile wieku, że jest bardziej bezbronny. Bławut patrzy na niego jak na dziecko, cierpliwie i czule.

Najciekawszy jest tu drugi plan i momenty, gdy kamera zapomina o fabule i swobodnie podąża za pensjonariuszami Domu Aktora Weterana, którzy chodzą po parku, przysiadają na ławeczkach, patrząc w niebo albo biegają po lesie. W tych kilku chwilach zaciera się granica między rzeczywistością i fikcją. Spoglądamy na filmowe postaci, ale równocześnie na aktorów, którzy, grając swoje role, grają tak naprawdę siebie. Niektórych z nich dawno nie mieliśmy okazji oglądać na dużym ekranie. Bławut przywraca niekiedy już zapomnianych aktorów do społecznej świadomości, składając równocześnie hołd artystom, którzy przez lata współtworzyli polską kulturę.

W pierwszym planie rozgrywa się standardowa historia. Jerzy zaczyna przewracać ustabilizowany świat do góry nogami. Klnie, pije, romansuje z młodą kuchareczką. Zachowuje się, jakby nie przyjmował do wiadomości tego ile ma lat i co w tym wieku mu wypada. Nie bacząc na możliwość porażki decyduje się na szalone przedsięwzięcie – postanawia wystawić „Fausta”, w którym będą grać pensjonariusze zakładu. Wszyscy o dziwo zapalają się do tego pomysłu. Rozpoczynają się próby.

Nowicki szaleje, dwoi się i troi, stroi miny i gada jak najęty. To on nadaje rytm filmowi Bławuta. Jest jeszcze niby dwójka młodych aktorów, Bohosiewicz i Pawlicki, kuchareczka i raper, ale oni przy starym wyjadaczy wypadają raczej blado. Jedynym aktorem, który dotrzymuje Nowickiemu kroku, jest wielki, czarny pudel, odkrycie polskiego kina. Rola, w którą wciela się ten ogromny, tajemniczy pies jest dla filmu kluczowa, ale, żeby nie psuć zabawy widzom, dużo więcej powiedzieć nie wypada. Warto wspomnieć tylko, tak na marginesie, że Bławut, całe szczęście, nie wprowadza wraz z nią jakiś tajemniczych, magicznych wątków. Przez cały czas jesteśmy blisko ziemi i życia.

Proste i delikatne, powstałe z wewnętrznej potrzeby, kino Jacka Bławuta opowiada o późnej jesieni życia, pokazuje jego blaski i cienie, ale to nie wszystko. „Jeszcze nie wieczór” to przecież także kapitalna pochwała samej sztuki, a przede wszystkim procesu jej tworzenia, który potrafi choć na chwile zatrzymać czas i pozwala poczuć się nieśmiertelnym.

Szczegóły:
dramat, Polska, USA 2008, 96 min, od 12 lat
reżyseria: Jacek Bławut
obsada: Jan Nowicki, Nina Andrycz, Sonia Bohosiewicz, Ewa Krasnodębska
Seanse: 10-15.07 mała sala, godz. 19.00