Szczepan Brzeski z Bochni zdobył siódmy szczyt Korony Ziemi

Niedługo od zdobycia „dachu” Antarktydy, Szczepan Brzeski z Bochni wybrał się w kolejną ekstremalną podróż, aby zdobyć siódmy z dziewięciu szczytów Korony Ziemi – Denali w Ameryce Północnej (niegdyś Mc Kinley). Udało mu się!

Wyprawa na szczyt najwyższej góry Ameryki Północnej – Denali 6 194 m n.p.m. rozpoczęła się pod koniec maja. Wejście na szczyt miało miejsce 13 czerwca. Ekipa jest jeszcze na Alasce, a 24 czerwca wraca do Polski.

Dziennik wyprawy:

Przygotowania

Wylecieliśmy z Polski 31 maja. 1 czerwca byliśmy już w Talkeetnie. Szczepan z Sylwią zakupili dla siebie (z pomocą Sama) 54 sztuki podwójnych paczek jedzenia wysokogórskiego tzw. liofilizatorów. Sam był przerażony ilością, ale my braliśmy zapas czasowy na złe warunki pogodowe. Na szczęście, jak się później okazało nie musieliśmy korzystać z tygodniowej rezerwy na złą pogodę i udało się optymalnie wejść na szczyt. Zostało nam z 14 paczek jedzenia oraz 3 wyprawowe butle gazowe z 8 zabieranych w górę.

W ramach przygotowań wykonaliśmy „przepak” i ważenie sprzętu. Ciężary naszego wyposażenia akcji górskiej: Szczepan i Sam w okolicach 55-60 kg; Sylwia ok 40 kg.

Wylot na lodowiec

Po 2 dniach oczekiwania na pogodę w Talkeetnie, w końcu wylecieliśmy. Nie zastanawiamy się długo tylko 30 minut po wylądowaniu (zrobiliśmy depozyt w śniegu tj. zakopaliśmy część jedzenia i gazu) – zaczynamy marsz 10 km do Camp 1 (2400 m n.p.m.). Przylot odbył się 22.00 czasu miejscowego więc szliśmy przez „noc”. Jest wtedy względnie jasno ale zimno, co było w sumie korzystne bo akurat ten odcinek jest najbardziej narażony na szczeliny z powodu topniejącego w ciągu dnia śniegu. W nocy zimniej tzn. podłoże jest stabilne.

W kolejnym dniu kontynuujemy marsz do Camp 2. Pogoda nie jest najlepsza – niebo zachmurzone i zamglone. Po dotarciu do Camp 2 odpoczywamy. Planowaliśmy na kolejny dzień wejść do Camp 3 ale musieliśmy zostać dłużej w Camp 2 ponieważ pogoda diametralnie się popsuła. Zaczął sypać śnieg. Przez jeden dzień napadało prawie metr śniegu. Przysypało nas częściowo ale w końcu się wypogodziło i czas ruszyć do trójki na 3400 m n.p.m. (Camp 3).

Etap z Camp 3 do Camp 4 był siłowo najtrudniejszy ponieważ to ostatni odcinek z saniami oraz suma przewyższenia do przejścia była najwyższa, tj. 1000 metrów w pionie (dotychczas szliśmy w poszczególnych odcinkach maksymalnie po 500 m w pionie). Sanie na stromych stokach (45 stopni) stwarzały problemy. Podział ekwipunku każdego z nas: 50% sanie – 50% plecak.

W końcu dotarliśmy do obozu IV na wysokości 4300 m n.p.m. Tutaj zgodnie z planem chcieliśmy zostać przynajmniej 2-3 noce – to ważne dla prawidłowej aklimatyzacji. Ostatecznie po 3 nocach wyszliśmy do Camp 5. W międzyczasie wykonując wyjście aklimatyzacyjne na 5000 m n.p.m. i z powrotem na 4300 m n.p.m.

Od Camp 4 zaczynają się niesamowite widoki. Góry alaskańskie są jednymi z najpiękniejszych na świecie. Jesteśmy na tyle wysoko ze upajamy się widokami, co dostarcza nam dodatkowych sił.

Docieramy na stałe do Camp 5. Cieszymy się bo kosztowało nas to spory wysiłek. Na wysokości ponad 5000 m n.p.m. ilość tlenu w powietrzu jest już 45% mniejsza od tej nad poziomem morza. Rozstawiamy namiot i dzwonimy do kraju po prognozy pogody. Wstępnie planowaliśmy iść od razu na atak szczytowy ale stwierdziliśmy że chcemy odpocząć i podciągnąć aklimatyzację – lepsza aklimatyzacja – większe szanse ze ataku szczytowy będzie skuteczny. Pogoda w kolejnych 2 dniach ma być umiarkowanie dobra.

Począwszy od wysokości ponad 4300 m n.p.m., w nocy, w namiocie jest już bardzo zimno – szacujemy że ok -10 (z naszych obserwacji najzimniej jest o 4 rano). Spaliśmy w specjalnych śpiworach wyprawowych ale w środku dodatkowo w kilku warstwach ubrań, w tym w odzieży puchowej. Obowiązkowo w czapkach i kapuzach. W ciągu dnia (jeśli było słonecznie) temperatura w namiocie wynosiła od 0 do 5 stopni, czyli dość komfortowo. Do zimna można się przyzwyczaić ale trzeba pamiętać ze to kosztuje kalorie i trzeba po prostu jeść! Nie jesz wychładzasz się od razu.

Obok jedzenia podstawą aklimatyzacji jest picie płynów. Zasada jest prosta: pijesz 3-4 litry dziennie/osoba = masz szanse aklimatyzować się do wysokości. Pijesz za mało – masz spore szanse pochorować się na chorobę wysokościową. Wody pod postacią śniegu było pod dostatkiem – wręcz klęska urodzaju ;). Śnieg należy stopić. Codziennie topiliśmy 2-3 duże reklamówki. Jedna reklamówka śniegu to ok. 3 litry wody.

Przygotowania do ataku szczytowego

Przed każdym dniem wyprawowym (w którym wychodzimy wyżej) jest sporo spraw które trzeba przygotować. Przygotowanie „wyjścia” trwa od 2-3 godzin. Większość czasu zabiera topienie śniegu – my (Sylwia i Szczepan) zabieraliśmy w gorę łącznie: 2 termosy po 1 litr + wodę przy uprzęży 1 litr. Sam miał 2 małe 0,5 litrowe termosy. Zasada: atakujesz szczyt – musisz pić i jeść często (najlepiej co godzinę, dwie; bez znaczenia że w chłodzie trudno lub „nie chce się” sięgać do plecaka) – organizm musi otrzymywać systematycznie kalorie i wodę bo zużywa je bardzo szybko. To podstawa diety wysokogórskiej, zarówno w namiocie jak i podczas akcji górskiej.

Atak szczytowy

Zaczynamy o 12.00 w południe. Przez pierwsze 6-8 godzin idziemy w dobrych warunkach pogodowych. Oczywiście jest chłodno ale ubrani w odzież puchową czujemy się komfortowo. Około 20.00, kiedy słońce jest już niżej, temperatura zaczyna spadać i pojawia się wiatr. Wtedy jeszcze idziemy z okularami ale zaraz zaczną zamarzać (mimo smarowania). Trzeba będzie je ściągnąć. To niesamowite ale oczy są bardzo odporne na mróz (nie szczypią, nie łzawią, nie bolą). Oczy nie są z kolei odporne na światło i słońce (wprost lub to odbijane od śniegu) ale na nasze szczęście jest już wieczór i promienie słoneczne są słabe. Słonce zachodziło ale oczywiście nie zaszło całkowicie bo na Denali o tej porze roku nie ma nocy.

Docieramy już do ostatniego odcinka – jesteśmy w końcu na grani szczytowej. Przed nami widzimy wiatr – niesamowite figury i formy z przemieszczających się kołder śnieżnych! Ja osobiście byłem oczarowany tym co widziałem…choć oczywiście instynkty ostrzegawcze włączały się dość mocno. Na szczęście wiatr nie był na tyle mocny aby chwiać naszymi ciałami. Był natomiast bardzo zimny – temperatura odczuwalna około -40 stopni.

Szczyt

Weszliśmy na szczyt w 11 dniu akcji górskiej, tj. 13 czerwca o godzinie 23.30. Akcja szczytowa trwała ponad 15 godzin (11,5 godziny wejście oraz 4 h zejście).

Najwyższy punkt na kontynencie Ameryki Północnej zdobyty! – Denali 6194 m n.p.m.
Weszliśmy na szczyt w komplecie tj. Sylwia Bajek, Szczepan Brzeski oraz Samuel Short.

Denali nie poddało się łatwo. Ostatnie 2-3 godziny walczyliśmy z zimnem i wiatrem. Wiatr na końcowej przepaścistej grani na blisko 6180 metrów był na tyle mocny że śnieg tańczył przed nami różne pionowe i poziome figury i na tyle słaby że nas nie przewracał… dlatego kontynuowaliśmy. Wg informacji z kraju (na podstawie prognoz pogody) wiatr wiał ok. 30-40 km/h a temperatura wynosiła ok -30 C. Temperatura odczuwalna: – 40 stopni C.

Cieszy się z sukcesu bardzo krótko. Z trudem robimy kilka zdjęć i zaczynamy schodzić do namiotu w Camp 5. Po ponad 4 godzinach docieramy do namiotu.

W kolejnych 2 dniach kontynuujemy zejście do kolejnych obozów. Przed nami blisko 30 km które pokonujemy w 2 dni. Po dotarciu do Talkeetny idziemy dobrze zjeść i napić się piwa.

Po obowiązkowym „odmeldowaniu” się u strażników Parku widzimy że efektywność wejścia na Denali w sezonie 2016 wynosi 55%.

Cieszymy się bo nam wszystkim udało się wejść na tę trudną i niezwykle piękną górę.

Sponsorami wyprawy Szczepana na Denali były firmy: Igloo, Miloo-Elecronics sp. z o.o., TES Technika Emalia Szkło, Pasaż sp. z .o.o. oraz Art of Finance Doradztwo Biznesowe.

Głównymi sponsorami były firmy: Igloo oraz Miloo.

Dalsze plany dotyczące Korony Ziemi:
• Wyprawa na 8 szczyt Korony Ziemi – Góra Kościuszki – odbędzie się na przełomie listopada i grudnia 2016 r.
• Wyprawa na 9 szczyt Korony Ziemi – Everest – odbędzie się w kwiecień-maj 2017 r.